Jest sobota, a ja wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią choć na chwilę... dłuższą chwilę, bo aż do sierpnia. Właśnie wtedy będę znała wyniki mojego egzaminu zawodowego, ale teraz nie chcę się tym przejmować. Jest pozytywnie, czuję, że dałam z siebie wszystko. Należę do 70% szczęśliwców, którzy otrzymali swoje świadectwo dojrzałości. Jestem z siebie zadowolona, wiedziałam, że matma poszła mi beznadziejnie, miałam obawy, że mogę jej nie zdać. W nocy, kilka godzin przed otrzymaniem wyników w szkole, logowałam się online, by tylko zobaczyć czy mam tam po co iść. Na szczęście wszystko się ułożyło, 44% z matmy nie jest dla mnie satysfakcjonującym wynikiem, ale to i tak cud, że tyle udało mi się zdobyć, myślałam, że nawet na minimum mogę się nie załapać. W domu trzaskałam zadania z zamkniętymi oczami, a tam w sali, podczas matury wiedziałam już, że to co napisałam może być nie wystarczające, by otrzymać nawet to trzydzieści procent. Język polski tylko w podstawówce był dla mnie najłatwiejszym przedmiotem, wtedy byłam z niego mocna, od gimnazjum było inaczej i trwało to do technikum. Byłam raczej przeciętną uczennicą, nie wywyższałam się niczym, mimo to zdobyłam 66%, dla mnie to wynik zadowalający. Moim zdaniem angielski był najłatwiejszym z egzaminów, zdobyłam 90%, a z chemii 42 procent - nic nie powtarzałam także, jest dobrze!
Podsumowując: Egzamin ustny z j. angielskiego - 100%, z j. polskiego 80%. Egzamin pisemny z polskiego: 66%, z matematyki 44%, z chemii 42% a z angielskiego 90%. Jestem szczęśliwa, że mogę choć na chwilę odetchnąć, nie uczyć się, odpocząć i w pełni zająć się stażem. Od teraz mogę tylko czekać na pierwszą wypłatę, bo dziury w portfelu coraz większe!